Liczą mnie jacyś przez noc całą,
Piszą i piszą, a wciąż mało ...
Skacze pokraczny szyfr.
Już jestem słaby i zmęczony,
Piszą biliony, kwadryliony,
Roi się szereg nieskończony
Cyfr.
Nie mogą zliczyć mnie, nie mogą,
Mylą się, kreślą gorączkowo,
Gdzieś sterczy głupi błąd.
Więc znów na nowo i na nowo
Wieszają nad mą pełną głową
Liczb robaczywych rząd.
Miliard miliardów naliczyli
Przez sto milionów pomnożyli,
A jeszcze straszą, jeszcze grożą,
Że przez 13 mnie pomnożą.
Przez nieskończoność mej mordęgi
Będą mnie wznosić do potęgi,
Do 17-tej, do 9-tej, do 365-tej.
I znów pomnożą, znów podniosą,
Spiętrzą się liczby ku niebiosom,
Rozsadzą wszechświat, w bezmiar wyjdą,
Urosną nad mą biedną głową
Abrakadabra, piramida,
Kolumną runą stuwiekową
Jak wszy rozbiegną się w zakątki,
Rozpadną się i znów rozmnożą
W siódemki, dwójki, czwórki, piątki,
W ósemki, zera i dziewiątki,
Spęcznieją w rojne stubiliony,
Miliardy, seksty ? oktyliony,
Żarłoczną mnie opadną dziczą,
Aż mnie przeliczą, aż doliczą
Aż mnie pomnążą czarne katy
Przez wszystkie światy i wszechświaty.